Hanya Yanagihara "Małe życie"
„Małe życie” Hanya Yanagihara to powieść wymagająca. Spora objętościowo, wielowątkowa, ze specyficznym sposobem prowadzenia narracji; mnóstwem opisów, retrospekcji, małą ilością dialogów. Początkowo można by sądzić, że to historia czwórki przyjaciół rozpięta na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Willema, JB, Malcolma i najbardziej tajemniczego i wycofanego z nich – Jude'a. Młodzi, ambitni, pełni nadziei, tuż po ukończeniu studiów osiadają w Nowym Jorku. Z biegiem czasu robią zawrotne kariery, tworzą związki, zawierają nowe znajomości, tylko ich przyjaźń niezmiennie trwa, choć przeobraża się i ewoluuje. Wyjściowo Yanagihara charakteryzuje bohaterów. Kreśli obraz ich dzieciństwa, niełatwych rodzinnych relacji. Pisze o nadziejach, marzeniach, poszukiwaniach i planach na przyszłość. Z czasem jednak, podporządkowuje narrację historii Jude'a, a pozostała trójka pojawia się na kartach powieści tylko w kontekście jego osoby. „Małe życie” jest opowieścią o ogromie krzywd doznanych w dzieciństwie, które odciskają piętno na dorosłym życiu. Historią o złu, którego doświadczenie nieodwracalnie zmienia sposób postrzegania siebie, świata i ludzi. Sprawia, że trudno uwierzyć w to, że zasługuje się na ludzką dobroć, bezinteresowność uczuć, a przede wszystkim w to, że one w ogóle istnieją.
Tłem powieści i jej drugoplanowym bohaterem jest świetnie sportretowany Nowy Jork. Miasto wielkich możliwości, miejsce gdzie pośród różnorodności etnicznej, klasowej, płciowej i seksualnej, każdy z bohaterów czuje się u siebie.
Szczególnie ujęła mnie postać Harolda. To na jego przykładzie pokazuje Autorka istotę rodzicielstwa i uczucia towarzyszące stracie. Ukazuje śmierć dziecka jako sytuację graniczną, której doświadczenie nierozerwalnie łączy rodziców i jednocześnie sprawia, że nie są już w stanie wspólnie funkcjonować.
Hanya Yanagihara stworzyła historię, która emocjonalnie miażdży. Piękną, do bólu prawdziwą, zmuszającą do refleksji. Żałuję, że tak późno, ale cieszę się, że w ogóle po nią sięgnęłam. Ze względu na objętość pewnie do całości już nie wrócę, ale do fragmentów na pewno.
„Jeśli na to spojrzymy od strony filozoficznej […] to możemy powiedzieć, że samo życie jest aksjomatem pustego zbioru. Zaczyna się od zera i kończy zerem. Wiemy, że oba te stany istnieją, ale żadnego z tych doświadczeń nie będziemy świadomi: są to stany będące konieczną częścią życia, nawet jeżeli nie mogą być doświadczane jako życie. Zakładamy pojęcie nicości, lecz nie jesteśmy w stanie go udowodnić. A jednak istnieć musi.”
„ A potem poszedłem do college'u i spotkałem ludzi, którzy nie wiedzieć czemu postanowili być moimi przyjaciółmi i nauczyli mnie... właściwie wszystkiego. Stworzyli mnie, i stwarzają, kimś lepszym, niż naprawdę jestem. […] cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, a potem szanować ich za to, czego mogą cię nauczyć, i słuchać ich, gdy mówią ci coś o tobie samym, choćby i najgorszego... albo i najlepszego, to się zdarza; i ufać im, co jest najtrudniejsze ze wszystkiego. Ale też i najlepsze.”
(współpraca z @wydawnictwo_wab)




Komentarze
Prześlij komentarz